Kasia Pilch – wywiad

Katarzyna Pilch

– Przede wszystkim gratuluję wystawy!

Kasia Pilch: Dziękuję bardzo!

– Może na początek. Oprócz sztuki bliski jest Ci również sport. Dostałaś nagrodę renesansu jako wszechstronna studentka. To naprawdę duże wyróżnienie. Powiedz mi proszę coś więcej o swoich zainteresowaniach.

Kasia Pilch: Trenuję wioślarstwo już od ponad 10 lat. Zakochałam się w nim z powodu kontaktu z naturą, który umożliwia i adrenalinie, której dostarcza. To bardzo ważna część mojego życia, która wpływa na to jak postrzegam świat, jednocześnie otwierając wiele drzwi. Dzięki dobrym wynikom sportowym udało mi się dostać pełne stypendium na studia w Stanach. Tam, wiosłując oraz studiując kognitywistkę i sztukę, udało mi się połączyć pasje do sportu, nauki i sztuki. Obrazy, które obserwuję podczas treningów czy zajęć na uczelni, gdzie mam szanse poznać prace mózgu i zobaczyć pod mikroskopem jak jest piękny, stanowią inspiracje dla wszystkich moich prac.

– Zajmujesz się fotografią, grafiką?

Kasia Pilch: Tak, fotografią, grafiką, maluję meble. To na pewno coś, co chciałabym robić w przyszłości. Sprawia mi to dużo przyjemności.

– Jak długo nosisz w sobie pasję do sztuki?

Kasia Pilch: W sumie od dziecka, ale tak bardziej intensywnie, to od studiów. Moi rodzice są artystami, więc zawsze mi to w jakiś sposób towarzyszyło. Jednak to na studiach zaczęłam się bardziej intensywnie rozwijać w tym kierunku. Na uczelni miałam zajęcia z fotografii, grafiki, malarstwa czy rysunku. Z wszystkiego po trochu!

– Organizowałaś w Stanach swoje wystawy czy wystawa w Galerii i! to Twój debiut?

Kasia Pilch: To moja pierwsza indywidualna wystawa. Wcześniej prezentowałam swoje prace na uczelni, ale to jest pierwsza wystawa przed ludźmi innymi niż ci, którzy mnie znają. I pierwsza w Polsce.

– A jeśli chodzi o sam tytuł: „Umknęło/ Lost in translation”. Co umknęło? Co było Twoją inspiracją?

Kasia Pilch: Inspirowałam się odbiciami wodnymi. Najpierw wystawa miała tytuł angielski – „Lost in Translation”. Odnosiło się to do odbić i do ciągłej zmienności wody, ale też do mieszkania za granicą jako osoba, dla której język angielski jest drugim językiem. Nie zawsze da się więc wypowiedzieć tak, jak się chce i jak się czuje. A jeśli chodzi o tłumaczenie, to jest to osobna sztuka. Trudno jest znaleźć identyczny, bezpośredni przekład, nawet jeśli chodzi o tak prosty tytuł jak „Umknęło/ Lost in Translation.” Ale przede wszystkim chodziło o próbę uchwycenia tego co się odbija.

– I umyka?

Kasia Pilch: Tak i umyka. Woda cały czas się rusza, zmienia. Jest tyle różnych czynników, które ma wpływ na to co widzimy. Co chwilę coś umyka.

– No właśnie. W tych zdjęciach ważny jest chyba ten element obserwacji drobnych rzeczy, tego co umyka, medytacji nad wodą. Fascynacja wodą, jak Ty ją odczuwasz. Skąd się wzięła? Co jest takiego fascynującego w wodzie?

Kasia Pilch: Fascynacja wodą częściowo wynika z ilości czasu, jaką na niej spędzam. Będąc tak blisko, mam możliwość obserwować i doświadczać jej zmienności, siły, piękna. Woda uspokaja, pozwala się oderwać, a zarazem jest nieprzewidywalna, zależna od pogody, od zmienności wiatru, od tego, jak układają się fale. Obraz cały czas się zmienia. Próba udokumentowania tego poprzez robienie zdjęć, to było wyzwanie. Trzeba być bardzo szybkim, aby cokolwiek utrwalić. A ten utrwalony obraz też nie jest przedstawieniem tego, co się widziało. Też coś umyka. Zdjęcie się nie rusza, a woda jest żywa.

– Obraz, który jest na zdjęciu, umyka od razu po utrwaleniu.

Kasia Pilch: Tak, jak robiłam zdjęcia seriami, to każde się różniło od następnego.

– Jak powstawały te zdjęcia? W krótkim czy długim okresie czasu?

Kasia Pilch: W bardzo krótkim, bo dosłownie między treningami. Poprosiłam moją trenerkę, żeby zeszła ze mną na motorówkę. Dzięki temu mogłyśmy podjechać tam, gdzie zaplanowałam, aby mieć dobry widok na to, co chciałam uchwycić. Mimo, że miałam na to dosłownie 15 minut, było to wystarczająco dużo czasu. Po czterech latach spędzonych w porcie, wiedziałam, które miejsca są warte największej uwagi. Zdecydowanie dłużej zajęło mi wybieranie zdjęć, dopasowanie ich do siebie, drukowanie.

– To one powstały w czasie takiej jednej wyprawy motorówką?

Kasia Pilch: Tak.

– O, są uchwycone tak różne obrazy, kolory!

Kasia Pilch: To dlatego, że fotografowałam w porcie, gdzie jest dużo kolorowych statków, kontenerów czy dźwigów, które się odbijają. W Krakowie wiosłujemy od Wawelu w stronę Tyńca. Brzegi rzeki są dzikie, więc w wodzie odbijają się znacznie bardziej naturalne obiekty. Jest tam mniej kolorów, jednak nadal jest bardzo różnorodnie i pięknie.

– Często obserwujesz wodę?

Kasia Pilch: To jest dla mnie sposób na zrelaksowanie się podczas treningu. Trenuję dwa razy dziennie każdego dnia. Robimy treningi o różnej długości, niektóre są cięższe, inne lżejsze. Obserwowanie wody pomaga mi się zresetować i nabrać energii jak mamy chwilę przerwy. Działa bardzo stymulująco.

– Ale po raz pierwszy fotografowałaś wodę, czy zdarzyło Ci się już robić to wcześniej?

Kasia Pilch: Po raz pierwszy. Ale nosiłam w sobie to pragnienie od dawna. Podczas treningu nie mam, jak uchwycić tego co widzę. Nie mam sprzętu ani czasu, by dokumentować. Dodatkowo, rzadko jestem sama. Obrazy zachowuję więc w pamięci, ale to nie to samo. W przyszłości zamierzam kontynuować fotografowanie wody. Chcę uchwycić różne zbiorniki, po których pływam. Mam na razie Los Angeles. Planuję zrobić zdjęcia na Wiśle, na której uczyłam się wiosłować, a także w Cambridge, gdzie wyjeżdżam na studia. Zależy mi na tym, by porównać te wody. Mimo tego, że się od siebie różnią, maja też wiele wspólnych cech.

– A te wcześniejsze wystawy, które robiłaś ze znajomymi, jaki był ich temat?

Kasia Pilch: Pokażę Ci moją stronę. Są tu różne projekty z fotografii. Na przykład mój ostatni projekt zrealizowany podczas kwarantanny, przedstawiający zdjęcia mojego najbliższego otoczenia. Inny projekt łączy grafikę z fotografią. Przedstawia zdjęcia murów, na których odbite są grafiki inspirowane tym jak wygląda serce pod mikroskopem. To miało komentować proces medytacji. Jak dużo serca można w to włożyć, a zarazem jak ciężko oprzeć się rozpraszającym myślom. Inna moja seria dotyczy cieni na ścianie, czyli gry światła. Generalnie, wszystkie moje prace są połączeniem realizmu z abstrakcją oraz rezultatem doszukiwania się różnych dziwnych, abstrakcyjnych faktur i kształtów w życiu codziennym.

– Sama też medytujesz?

Kasia Pilch: Tak. Na studiach miałam nawet zajęcia z medytacji i było to coś nad czym chciałam się zastanowić. Robienie zdjęć i doszukiwanie się zaskakujących połączeń i szczegółów w codziennym otoczeniu wywołuje we mnie podobne uczucia jak medytacja. Pozwala zwolnić, wyostrzyć zmysły. Chcę by przez oglądanie moich prac, widzowie mogli doświadczyć podobnych odczuć. W ten sposób, próbuje zachęcić do swoistej medytacji. Zależy mi też na tym by zdjęcia były otwarte do interpretacji. Tak więc, odbicia statków nadające wodzie określone kolory i kształty stanowią tylko punkt wyjścia dla zupełnie nowych skojarzeń. Odbicie różowej burty statku może być postrzegane jako obraz ścierania się dwóch żywiołów—życia i śmierci, dobra i zła—chociaż to tylko jedna z możliwych interpretacji.

– Pomówmy o tym realizmie i abstrakcji. Kiedy patrzę na zdjęcia wody, to wiem, że to jest woda, ale wywołuje to we mnie obraz krain nieistniejących. No właśnie czy to abstrakcja czy realizm?

Kasia Pilch: Połączenie. Zdecydowanie zdjęcia są realistyczne, nic tam nie edytuję na zasadzie zmieniania, co najwyżej drobne rzeczy. Jeśli chodzi o kształty i kolorystykę, to wszystko jest tak, jak w rzeczywistości. To jest dla mnie fascynujące, ile można znaleźć abstrakcyjnych kształtów w prostych obrazach. I to jest coś na co chciałam zwrócić uwagę. Na piękno i różnorodność codzienności.

– No właśnie chodzi o to, że te wszystkie abstrakcje, fantazje kryją się tak naprawdę tuż obok! Nie trzeba ich wymyślać. Tworzyć przy pomocy komputera, bo one są tutaj.

Kasia Pilch: Dokładnie!

– A jeśli chodzi o pierwszą inspirację dla tej wystawy? Tak po prostu pomyślałaś sobie pewnego dnia, że zrobisz zdjęcia czy był jakiś konkretny impuls z zewnątrz.

Kasia Pilch: Impulsem z zewnątrz było to, że dostaliśmy zadanie na zajęciach z fotografii. Musieliśmy ustalić zasady i ich przestrzegać. Temat był raczej dowolny, więc zdecydowałam się zrealizować pomysł, który od dawna chodził mi po głowie. Jak już mówiłam, przez całe cztery lata w Los Angeles miałam duży kontakt z wodą. Nabrałam wielkiego sentymentu do portu, w którym wiosłowaliśmy. Chciałam utrwalić go w pamięci, a skoro miałam okazję zrealizować to w ramach zajęć, to akurat dobrze się złożyło.

– Te zdjęcia były zrobione zaraz przed pandemią. Czy dostrzegasz ich związek z pandemią czy raczej powstały wcześniej i jest to zupełnie od pandemii oderwane.

Kasia Pilch: Tak, powstały wcześniej, ale na pewno zmienił się mój stosunek do nich. Mam teraz duży sentyment do tych zdjęć, bo dzięki nim udało mi się zatrzymać kawałek wody na przyszłość. One same przedstawiają wycinek wody, więc są w pewien sposób izolujące. Powiększają przestrzeń. Myśląc o wodzie, patrząc na zdjęcia, przypominam sobie jak ta woda wygląda w szerszej przestrzeni, mimo że przez dłuższy czas nie miałam do niej dostępu. Jeżeli chodzi o izolację, to jest ona trochę jak wycinek wody. Myśląc o naszym życiu, myślimy w szerszej przestrzeni, choć żyjemy chwilą.

To była taka antycypacja tego co potem przyszło. Tej izolacji. To ciekawe, że ta obserwacja wody, stała się refleksją nad czymś innym, jak się na to patrzy z perspektywy czasu. A jak w ogóle wyglądała pandemia w Los Angeles?

Kasia Pilch: Myślę, że podobnie było tam, jak tutaj. To się stało tak zupełnie z dnia na dzień. Na początku nikt nie traktował tego poważnie, a nagle weszły wszystkie restrykcje, zajęcia zostały przełożone online, treningi i zawody odwołane. Nie można było wychodzić z domu. Trzeba było nosić maseczki. Jeśli chodzi o dostęp do rzeczy i do ludzi, to był on bardzo ograniczony. Kolejki do sklepów były długie, mimo że brakowało tam podstawowych produktów. Ludzie tracili pracę z dnia na dzień. Pootwierane zostały punkty charytatywne z darmową żywnością. Mimo wszystko, staram się dostrzegać pewne pozytywy całej sytuacji. Udało mi się spędzić dużo czasu z moimi współlokatorkami, z którymi razem studiowałam i trenowałam. Mimo, że od czterech lat przebywałyśmy ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę, przez to, że miałyśmy napięty grafik, to zawsze było to inne. Wreszcie miałyśmy czas, aby sobie razem gotować, grać w planszówki, układać puzzle… miałyśmy czas na różne błahe rzeczy, na które zwykle nie mogłyśmy sobie pozwolić. Więc też trochę pozytywnych rzeczy w efekcie wynikło.

– A jakieś ciekawe historie z tamtego okresu? W Ameryce dużo się wtedy działo.

Kasia Pilch: Była wtedy ta sytuacja z protestami Black Lives Matter. To wszystko się zaczęło, wiadomo, w słusznej sprawie. Niestety, w Los Angeles to się w pewnym momencie wymknęło spod kontroli. Było takich kilka dni, że bałam się wychodzić z domu. Siedziałyśmy zamknięte. Była godzina policyjna od 4 po południu i te protesty były naprawdę bardzo agresywne. Palono samochody, rozbijano szyby, okradano sklepów. I to nie sami protestujący, ale ludzie, którzy korzystali z tego zamieszania.

– Tak, zawsze się tacy wyłaniają…

Kasia Pilch: Tak i to naprawdę przykre, bo to protesty w słusznej sprawie. No ale w końcu udało się to wszystko opanować. To w sumie takie najbardziej niezwykłe wydarzenie, bo nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło wcześniej.

– Z jednej strony doświadczenie pandemii. A do tego jeszcze protesty…To się tak nawarstwiło. Ciekawe pożegnanie ze studiami, takie… agresywne.

Kasia Pilch: I niespodziewane. Już nie spotkaliśmy się w tym samym składzie. Niektórych nie zdążyłam nawet pożegnać. Uroczystość zakończenia studiów też była zupełnie inna. Zamiast hucznego zakończenia w togach, siedziałyśmy przed telewizorem słuchając wcześniej przygotowanego filmiku. To też zupełnie inne doświadczenie. Tam zakończenia roku są bardzo huczne. Tym razem było skromnie. Ale z drugiej strony spędziłam czas z osobami, na których mi naprawdę zależy.

– Czy jak myślisz o pandemii, to czy izolacja byłaby takim słowem kluczem czy też raczej nie?

Kasia Pilch: To jest dobre pytanie. Izolacja połączona z innym, głębszym poziomem przeżywania codzienności. Doceniania drobnych rzeczy, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi.

– Alek (Aleksander Janicki) prowadzi teraz akcję „Dziękujemy”. Podziękowania nie tylko lekarzom, pielęgniarkom, ale też cichym bohaterom pandemii. Osobom z najbliższego otoczenia, które pomogły nam przetrwać ten trudny czas. Ty kogo mogłabyś to tej kampanii „dziękujemy” wpisać. Czy masz osobę, której chciałabyś podziękować?

Kasia Pilch: Na pewno chciałabym podziękować moim współlokatorkom, bo razem przeżyłyśmy to i naprawdę najlepiej jak potrafiłyśmy. Chciałam też podziękować profesorom, którzy robili wszystko, żeby odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jednocześnie dbając o jakość naszej edukacji. A oprócz tego chciałabym też podziękować moim rodzicom, którzy odbierali telefon nawet o 3 w nocy; różnica czasu jest duża. Ale zawsze byli, kiedy miałam jakiś gorszy dzień, zawsze można było do nich zadzwonić. Mimo, że byliśmy daleko.

– A patrząc bardziej abstrakcyjnie, czy np. sztuka była dla ciebie taką ucieczką? Woda?

Kasia Pilch: O tak, sztuka zdecydowanie. Woda! Tylko ta zatrzymana na zdjęciach, bo inaczej nie było do niej dostępu. Zamiast wiosłowania w porcie, trenowałyśmy w garażu. Ale na pewno sztuka, fotografia. Udało mi się zrobić trochę fajnych zdjęć, siedząc w domu i szukając inspiracji w otoczeniu, które dobrze znam i wydawało mi się, że tam już nic nie ma. Jednak jest. Dużo mi to dało do myślenia na temat szukania piękna w naszym codziennym otoczeniu i znajdowania czasu na to, aby docenić drobne rzeczy. Kiedy człowiek zwolni i się zatrzyma, zupełnie inaczej patrzy na świat.

– Wracając do tej wystawy, to zostanie ona w Twojej pamięci jako powiązania z pandemią, z tym, co było potem.

Kasia Pilch: Tak, bo to właśnie były ostatnie zdjęcia, które udało mi się zrobić, wydrukować. Zupełnie inaczej czyta się zdjęcia, które są wydrukowane, a które są na komputerze. Takie drobne rzeczy docenia się dopiero wtedy, kiedy ich zabraknie. Same prace są też swoistym pożegnaniem z portem Los Angeles, do którego bardzo się przywiązałam.

– Na koniec zapytam może jeszcze o Twoje plany artystyczne na najbliższy czas.

Kasia Pilch: Na pewno chciałabym kontynuować serię zdjęć wodnych i zrobić zdjęcia w Krakowie i w Cambridge. Fajnie by było, jakby się udało porównać te wszystkie zdjęcia w jednej wystawie, a jak nie, to na stronie. Najważniejsze, aby kontynuować tę serię, bo wiele ona dla mnie znaczy. Cieszę się, że mogę się podzielić tym, jak ja widzę wodę po latach obcowania z nią na co dzień. Jest to coś, do czego człowiek nie ma normalnie dostępu. Rzadko jesteśmy, aż tak blisko wody, szczególne w mieście. Chcę się więc podzielić swoimi spostrzeżeniami i może też zarazić kogoś pasją do wody.

Wywiad przeprowadziła Lily Adamowicz, Redakcja Galerii Apteka